• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Sygnały

« powrót

ODRA 1/2016 -Zofia Tarajło-Lipowska

Dodano: 18.01.2016 13:54

ŠABACH czyli PIJANE NIE TYLKO BANANY

 

Jest taki typ humoru, niekoniecznie czeski, który polega na opisywaniu śmiesznych przygód ludzi podpitych, a jeszcze lepiej zupełnie pijanych. Krążą one potem jako anegdoty, najczęściej te o konstrukcji kaskadowej, czyli w miarę opowiadania spiętrzające śmieszności. Opowiada się je przy piwie, wypitym raczej z umiarem, bo inaczej odbiorcy mieliby problemy ze zrozumieniem i docenieniem pointy. W skrócie można więc rzec, że chodzi tu o opowieści o ludziach pogrążonych w pełnym alkoholowym transie, snute przez ludzi i dla ludzi podpitych tylko trochę.

Skandaliczne zachowanie w czeskiej gospodzie jest raczej wyjątkiem, gospoda częściej bywa miejscowym klubem. Wyjątki dotyczą oczywiście notorycznych alkoholików, ale kiedyś takie wyjątki dotyczyły również kultury undergroundowej, nonkonformistycznej z założenia – politycznie i obyczajowo. Wiele niestandardowych zachowań w miejscach publicznych w latach 70. i 80. ubiegłego wieku miało zatem wartość protestu politycznego.

W literaturze współczesnej ukształtował się gatunek nazywany „historyjką z gospody” (por.: definicje tego gatunku pióra Krystyny Kardyni-Pelikánovej), pozornie przypominający przypowieść, ale w gruncie rzeczy stanowiący jej zaprzeczenie, który bywa oparty na schemacie anegdoty. Duża część tych „historyjek” traktuje o alkoholowych ekscesach.   Jednym ze współczesnych  klasyków tego gatunku jest Petr Šabach, hołdujący  śmieszności dla samej śmieszności oraz dbający o jędrność opowiadania dla samego opowiadania. Šabach umiejętnie swoje historyki pointuje, dobiera zręczne porównania czy karkołomne skojarzenia. Z przekazu, pierwotnie osadzonego w kulturze popularnej, umie zręcznie ulepić coś strawnego też dla inteligentów.

Anegdoty Šabacha są śmieszne, najczęściej bez intencji satyrycznej, podobnie zresztą jak „historyjki z gospody”, snute często przez Hrabala. Satyryk zawsze jest po trosze moralistą, a tymczasem obaj pisarze gwałtownie odżegnują się od pouczania. Śmieszność tkwi w sytuacji – jeśli będziemy nieostrożni, może dotknąć też nas. Pękamy ze śmiechu na przykład z biednego pana Fabery, który „po pijaku” nie dość, że poranił sobie pupę, bo stłukła się „piersióweczka” schowana w tylnej kieszeni spodni, to jeszcze tę ranę opatrzył plastrem tak, że pozaklejał nim...   taflę lustra, które mu miało w tej czynności pomóc.

Jeszcze bardziej niż prostota tych historyjek (w czytaniu nie tak łatwych, jak mogłoby się wydawać) bawi i rozczula język Šabacha. Jakże tu nie pokochać przyrównania gestu potężnego pana Rozmarynka, podsuwającego sobie pod siedzenie mały taborecik do aplikacji doodbytniczego czopka?

 Język tłumaczenia tej książki również jest pełen inwencji, obrazowy i ofensywny – choć oczywiście natchnienie dał mu czeski oryginał. Tłumaczka Julia Różewicz stosuje kolokwializmy na granicy obyczajności albo już poza nią, na przykład ja pierniczę (dla ilustracji wybrałam przykład delikatniejszy). Obrazić adresatów ma epitet wieśki buraczane – na pozór to eponim, ale czy przypadkiem nie jest to neologizm od „wieś, wsiowy” oraz aktualizacja „buraka” jako nieokrzesańca? Tłumacz ma większy wpływ na zmiany w języku docelowym niż się powszechnie uważa.

Tytułowe pijane banany to rodzaj słodyczy nasączonych alkoholem i chętnie wybieranych dla „osłodzenia sobie życia”. Cudzysłowowa fraza kopiuje czeskie powiedzenie, szczególnie lubiane przez kobiety, które w ten sposób usprawiedliwiają swój pociąg do słodyczy (tuczących oczywiście). „Pijane banany” przewijają się też kilka razy jako synonim złudy, fatamorgany, o jaką „w pijanym widzie” nietrudno.

Oprócz świata dorosłych, w którym bardziej malownicze postacie to miłośnicy alkoholu, pojawia się tu stylizacja na wspomnienia  z dzieciństwa, a właściwie z okresu chłopięctwa, męskiej  „nastolatkowości”, okresu pozornej niewinności. Czas to bowiem dręczenia rodziców niestworzonymi pomysłami, przysparzania im kłopotów, łobuzeriady nieustannej, fascynacji płciowością, a z drugiej strony okres kontemplacji dziwności świata, i przeżywania różnych fobii. Narrator wtórnie przeżywa wstręt do odzienia, które wydaje się mu śmieszne czy dziecinne, a wyśmiewanie przeciwdeszczowej pelerynki zabiera tu kilka akapitów.

Wspomnienia z dzieciństwa zmieniają się w karnawałowy korowód złożony z nieustannych „hec”. Kapitalnym typem jest szkolny kompan Honza Břečka, inicjator  mistyfikacji, prowokator małych awantur, które przypadkowych ludzi wpędzają w kłopotliwe sytuacje.   (Na marginesie warto tu dodać, że czescy kawalarze, czyli prowokatorzy zabawnie-prześmiewczych sytuacji, nazywani są „recesistami” – co pochodzi od ruchu Recesse, który w międzywojennej Pradze miał nawet postać zorganizowaną. )   Lęki i obsesje dzieciństwa,  np. przepastne orzechowe kredensy w mieszkaniach krewnych, którym składa się wizyty, potraktowane są humorystycznie,  z dystansem.

Książka  Pijane banany (Wydawnictwo „Afera”, Wrocław 2015) użyczyła anegdotycznych epizodów i fabuły filmowi Pupendo (reż. Jan Hřebejk, 2003), w którym rolę skłonnego do alkoholu rzeźbiarza-dysydenta (w książce nosi on spolszczone – i słusznie – imię „Bedzio”)  zagrał popularny czeski aktor Bolek Polívka. W tym filmie epizody, uprzednio książkowe, złożyły się na zgrabny scenariusz o wymowie rozliczeniowej w stosunku do okresu „kroczenia do komunizmu”. Atutem pisarzy urodzonych koło połowy minionego stulecia jest możliwość interesującego nawiązania do tego, jak było „kiedyś” –  na przykład odreagowania, przeżycia katharsis, a nawet usprawiedliwienia się za to, że w tak nienormalnym systemie politycznym ośmieliliśmy się (my wszyscy) żyć.

Trudno więc oprzeć się refleksji, że inaczej tę książkę odbiorą ci, którzy to przeżyli, którzy alkoholowe ekscesy w tych czasach wyczyniali lub obserwowali je w środowisku, czy też przynajmniej mieli o nich relacje z pierwszej ręki – inaczej zaś ci, dla których opisane przygody są obce, bo o tych czasach wiedzą tylko tyle, ile mówi szkolny podręcznik. W każdym razie w polskim wyczytamy, że były to czasy „szare”, bezbarwne, które smutni ludzie spędzali na staniu w kolejkach, aby po odstaniu wielu godzin mogli „zrealizować” przysługujące im bony towarowe. W Czechach było inaczej, nie obowiązywały bony towarowe i mięso było w ciągłej sprzedaży, ale kolejki się zdarzały – po banany (tytułowe!), po modne ciuchy, po nowy model „szkodowki”. Z takich wspomnień można utkać całun pogrzebowy przysłaniający przykre przeżycia, skompresować je do kilku enigmatycznych i oględnych zdań ze szkolnego podręcznika, ale można też postąpić jak autor Pijanych bananów. Zawsze imponowała mi moc literatury, która z lęków i wszelkich egzystencjalnych wątpliwości potrafi zbudować powieść grozy czy psychologiczny thriller, wyrazić przepastny pesymizm, ale jednocześnie z tych samych przeżyć może, jeśli chce, wykrzesać fajerwerki humoru. Teraz w modzie, dodajmy, jest humor – grozę natomiast poznajemy w filmowej fikcji, a rozterki topimy w piwie.

Zofia Tarajło-Lipowska